sobota, 22 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 24


Patrzę na niego tak intensywnie, że Dave aż odwraca wzrok.
- Co ona chciała powiedzieć? – pytam po raz kolejny. Odpowiedź znów nie nadchodzi. Ale ja wiem o co jej chodziło, wiem co Catelyn chciała powiedzieć i to właśnie mnie martwi. Bo to nie może być prawdą, nie może.
- Po co chcesz to wiedzieć? – pyta Dave po chwili. – Po co chcesz znać kolejne z jej kłamstw, wytwór jej chorej wyobraźni? To, że mówi ona prawdę jest tak samo prawdopodobne jak to, że jestem kobietą!
Znów nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, jednocześnie oddychając z ulgą.
- Czyli prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie – mówię z uśmiechem, zauważając jego zdziwione spojrzenie. Silne uderzenie w bark miało chyba na celu mnie uciszyć, ale nadal śmieję się jak głupia. Jak łatwo zapomnieć, że znajduję się właśnie na arenie, w towarzystwie kogoś, kto jedyn sprawnym ruchem rąk mógłby mnie uciszyć na zawsze!
- No dobra – mówię, gdy tylko się uspokajam – czyli została nas siódemka…
Jak na zawołanie rozlegają się kolejne strzały z armaty, dwa, tuż po sobie.
- Czyli została nas już tylko piątka – mówi cichutko Dave, a ja wciąż milczę. Została nas piątka. Ja, Dave, Glint, Lexi i… nie mogłam sobie przypomnieć imion dzieciaków z innych dystryktów. Tylko piątka, zaledwie piątka.
Tylko cztery osoby dzielą mnie od powrotu do domu.
Wiem co muszę zrobić, ale nie potrafię. Nie mogę dopuścić się tak podłego czynu.
Ostatnia noc – mówi jakiś głosik w mojej głowie. Zostań z nim na tę ostatnią noc.
- Lepiej stąd chodźmy – oznajmiam tylko i szybkim krokiem oddalam się od Dave’a. nie zwracam uwagi, że mógłby mnie teraz załatwić, zabić, zastrzelić, wbić mi nóż w plecy, udusić, skręcić kark, połamać kości, obedrzeć ze skóry czy zrobić coś jeszcze gorszego niż to wszystko razem wzięte. Nie wiem czemu, ale czuję, że on także miałby problemy z zabiciem mnie podczas trwania sojuszu.
Nie dogania mnie, ale nie czuję też żadnego uderzenia. Idę żwawym krokiem przed siebie i zrzucam plecak na ziemię przy kolejnym kamieniu. Musi być ich mnóstwo w okolicy, a do tego wszystkie są podobne. Wyrywam zza pasa jeden z noży, odwracam się błyskawicznie i rzucam nim w stronę Dave’a. chłopak na chwilę zamiera, patrzy na mnie z zaskoczeniem, które znika gdy pod jego stopy spada duży ptak.
- Obiad podano – mówię tylko i się oddalam. Muszę pomyśleć. Przechadzając się po lesie, zbieram drewno nadające się do zrobienia małego, niezbyt dymiącego ogniska.
Sojusz. Głodowe Igrzyska. Jedzenie. Walka. Prezenty. Rany. Krew. Nóż. Łuk. Zniewolenie. Śmierć. Wygrana… Wieczne koszmary.
Głodowe Igrzyska. Panem. Kapitol. Panem et circens. Chleba i Igrzysk. Starożytny Rzym. Cesarz. Morderstwa na chrześcijanach. Palenie ludzi żywcem. Targi niewolników. Walki gladiatorów. Wygrana. Śmierć. Arena. Lwy.
Tyle słów określających teraźniejszość i Głodowe Igrzyska. A wszystko się zaczęło jeszcze wiele lat temu, tysiące lat temu w wielkim państwie, potędze kontynentu Europy. W Cesarstwie Rzymskim. Za panowania jednego z cesarzy, Niejakiego Nerona, który z własnej woli spalił swe miasto. Cały Rzym spłonął, aby znów się narodzić. To właśnie wtedy zrodziło się hasło dzisiejszego Kapitolu. Panem et circens. Chleba i igrzysk. To właśnie mówili rzymianie. Cesarz dawał im jedzenie i igrzyska. Czytałam książkę, którą ukradłam przed wieloma laty z biblioteki Pałacu Sprawiedliwości. To co było kiedyś mnie interesowało. Przeczytałam wszystko na temat rzymskich igrzysk. Dowiedziałam się, że w nich brali udział tylko niewolnicy, czasem walcząc między sobą, czasem przeciwko lwom, wielkim bestiom gotowym jednym szarpnięciem odgryźć ci głowę. Zamykani na niewielkiej arenie, toczyli krwawe boje ku uciesze publiczności. Cesarz decydował czy pokonany będzie żył, czy zginie. Zazwyczaj ginął.
Wszystko to zdarzyło się tysiące lat temu, a teraz rzeczywistość wygląda tak samo. Nas też zamykają na arenach. Nam też każą walczyć na śmierć i życie. My też musimy bronić się zarówno przed ludźmi, jak i przez zwierzętami i naturą. Tylko, że zamiast niewolników, na arenę trafiają dzieci.
Rzucam nożem z całej siły, aby pozbyć się złości. Ludzie nic się nie zmieniają. Może technika rozwija się z dnia na dzień, ale nie ludzie. Społeczeństwo już zawsze pozostanie takie jakie jest. Ludzie spragnieni krwi swych sąsiadów, ci którzy będą próbowali ich powstrzymać… To wszystko zawsze było, jest i zawsze będzie.
Miarowe cykanie, które słyszę już od paru minut zaczyna mnie coraz bardziej denerwować. Z trudem powstrzymuję krzyk, jaki pcha mi się na usta i tylko odwracam się gwałtownie, by ten dźwięk unicestwić, ale dostrzegam w trawie jedynie srebrny spadochron. Przez chwilę patrzę na niego, nie wiedząc o co chodzi. Dopiero po chwili dociera do mnie co to jest.
Podbiegam do srebrnego spadochronu, który wciąż wydaje miarowe tykanie. Sięgam po metalową czaszę i otwieram ją powoli. W środku leży jakiś owoc z różową skórką, chyba grejpfrut, nie jestem pewna. Na jego różowawej osłonce czarnym markerem wypisana jest wielka liczba 4. Cztery jak czterech trybutów, których muszę jeszcze zabić.
Unoszę głowę i spoglądam na niebo. Pozwalam sobie na delikatny uśmiech.
- Dzięki, Greg – szepczę i podnoszę się z ziemi, przyciskając owoc do piersi.
Wracam tam skąd przyszłam. Przy kamieniu widzę Dave’a, zajętego czyszczeniem swojej broni. Czyżby przygotował ją na mnie?
Rzucam drewno na ziemię i siadam obok chłopaka. Grejpfruta wkładam do plecaka, z którego wyciągam pudełko zapałek. Jest w nim jedna, ostatnia. Błagam w duchu by mi się udało i ją zapalam. Powoli i z uwagą podpalam przygotowany stosik gałęzi. Po chwili ogień trzaska wesoło.
Biorę ptaka, którego ustrzeliłam wcześniej i szybkimi ruchami zrywam z niego pióra. Następnie nabijam go na patyk z zaostrzoną końcówką i pozwalam by płomienie lizały jego jasne ciało. Nigdy nie byłam fanką pieczonych ptaków, ale na arenie nauczyłam się nie wybrzydzać.
Starałam sobie wyobrazić Rose na swoim miejscu. Ciekawe czy gdybym pozwoliła jej pójść na arenę, czy teraz to ona siedziałaby tutaj z ptakiem nad ogniskiem, grejpfrutem w plecaku, myśląc jak rozprawić się z ostatnią czwórką? Nie wiedziałam czy byłaby na tyle silna, ale wierzyłam, że tak.
- Masz rodzeństwo? – pytam nagle, a Dave podnosi głowę znad noża i spogląda na mnie ze smutkiem.
- Mam – odpowiada. – Młodszą siostrę.
Zagryzam lekko wargę. Doskonale rozumiem co czuje. On też musiał nad tym myśleć. Co się stanie, jeśli nie wróci do domu, jeśli nie wydostanie się z areny, jeśli umrze zabity przez innego dzieciaka. Ja o tym myślałam cały czas.
Kończę piec ptaka i podaję go Dave’owi. Nie jestem głodna. Zamiast tego oznajmiam mu, ze mogę jako pierwsza stanąć na warcie. Nawet jeśli chłopak podejrzewał mnie o coś, o zdradę, to postanowił mi zaufać, gdyż pokiwał tylko głową na znak zgody.
Zgasiłam ognisko zaraz po upieczeniu ptaka, mając nadzieję, że nie zbawi tutaj Glinta i Lexi. Tym ostatnim trybutem zbytnio się nie przejmowałam. Jedyne co mnie mogło zastanawiać to fakt, jakim cudem przetrwał aż tyle czasu.
Ściemnia się. Podkulam nogi pod brodę, którą opieram na kolanach. Zapowiada się kolejna nudna noc.
Siedze i myślę. Myślę o domu, o mamie i Rose. Ciekawe czy cały dystrykt ogląda teraz urywki akcji na arenie, czy mi kibicuje. Myślę, że tak, bo od dawna Piątka nie dorobiła się zwycięzcy. Greg był ostatnim. Jest mi z tego powodu trochę wstyd, w końcu Piątka i tak nie jest najsłabsza. W naszym dystrykcie żyje aż trója zwycięzców, z czego dwójka jest uzależnionymi narkomanami.
Wzdycham cicho i czekam. Chcę wiedzieć kto zginął prócz Catelyn. Minuty mijają, a ja mam wrażenie, że minęła cała wieczność. Gdy w końcu na niebie ukazuje się godło Panem,. Oddycham z ulgą. Grają hymn, wyświetlają twarze poległych. Pierwsza pokazuje się Catelyn, a następnie dwójka nieznanych mi trybutów, dziewczyna z Siódemki i chłopak z Ósemki.
Wyjmuję jeden nóż i zaczynam sobie nucić pod nosem, grzebiąc ostrzem w ziemi.

Tam gdzieś daleko,
Tam gdzieś nad rzeką,
Tam gdzie wszyscy
Szczęśliwie żyją.
To się zaczęło,
Ludzi zabiło
Całe życie
Unicestwiło.
Tam było bezpiecznie
Tam było miło
Ale wojna nadeszła
Wszystko zniszczyła
Tam się zaczęło
Tam się zakończy
I przed świtem
Wszyscy zginiemy

Milknę na maleńką chwilę. I powtarzam dwa ostatnie wersy piosenki.

I przed świtem
Wszyscy zginiemy

Znowu milknę. Kiedyś często śpiewałam tę piosenkę. Choćby w dniu śmierci mojego taty…
***
Dave budzi mnie wcześnie rano. Czyli on też nie chciał mnie zabić, choć mógł. Podnoszę się z ziemi i otrzepuję ubranie. Chłopak podaje mi kawałek mięsa z wczoraj, ale odmawiam. Nadal nie chce nic jeść, mimo, że burczy mi w brzuchu. Czuję się dziwnie. Mam szansę. Mogę to zrobić. Mogę wrócić do domu. Ale najpierw musze zerwać sojusz.
- Dave – mówię cicho, gdy chłopak kończy swoje śniadanie – myślę, że ten sojusz nie ma już sensu.
Przez krótką chwilę panuje cisza.
- Też o tym myślałem – odpowiada brunet bez cienia uśmiechu na twarzy. – I chyba masz rację. Najwyższy czas się rozejść.
Przełykam ślinę. Zastanawiam się czy ma zamiar zabić mnie teraz, czy puścić mnie wolno.
- Dave – odzywam się ponownie – nie mam zamiaru cię teraz zabijać.
Unosi wzrok, widzę w jego oczach zdumienie.
- Ja chyba też nie – mówi niepewnie. – Na arenie są jeszcze trzy osoby. Mam nadzieję, że to nie mnie wypadnie obowiązek zabicia ciebie.
Uśmiecham się lekko i sięgam po swój plecak. Zarzucam go sobie na ramię, Dave robi to samo. Wyciągam rękę w jego stronę.
- Nie zostaje mi nic jak życzyć tobie śmierci nie z moich rąk – mówię, gdy łapie moją dłoń. Uśmiecha się lekko.
- Powodzenia – szepcze.
- Tobie również.
Odwracam się, by odejść, gdy znów słyszę jego głos.
- Debby.
Chłopak łapie mnie za rękę i obraca w swoją stronę. Już mam zapytać o co chodzi, gdy Dave wbija swoje usta w moje.
Szok.
W moim brzuchu stado motylków rozpoczyna jakiś dziki taniec, gdy oddaję pocałunek. Nie wiem czy mijają sekundy, minuty czy może nawet godziny, gdy odsuwamy się od siebie. przez króciusieńką chwilkę patrzę Dave’owi prosto w oczy, po czym odwracam się i bez słowa odchodzę, nie oglądając się za siebię i wciąż czując w brzuchu to przyjemne łaskotanie.
_____________________________________________

Dawno tu nie byłam, oj dawno. Ale się wyrobiłam i to się liczy. Za tydzień wakacje, to i rozdziały częściej będą :)
Piosenkę pisałam sama, proszę o wyrozumiałość.

12 komentarzy:

  1. Wreszcie wróciłaś ;D
    Fajny rozdział,pisz częściej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG jak ja za tym tęskniłam :D
    Czytałam twój blog zimą, potem się zawiesilaś, a ja straciłam nadzieję i przestałam tu wchodzić. A dzisiaj szok! dodałaś rozdział ja jeszcze przegapiłam jeden! No nic, czekam na kolejny, bo świetnie piszesz ^^ życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero teraz ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. W 2 dni przeczytałem całe!

    OdpowiedzUsuń
  5. Błagam! Dodaj coś wreszcie :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału... mam nadzieję że szybko dodasz, proszę ! <333

    OdpowiedzUsuń
  6. DODAJ COŚ WRESZCIE !

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham twoje blogi, naprawdę :D I błagam dodaj rozdział!!! :( Już nie mogę wytrzymać, awww *.*
    Weny życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. W wakacje rozdziały będą częściej -,-

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam tego bloga od samego początku i muszę przyznać , że jest świetny :D
    Ten o Clove też cały przeczytałam , szkoda że go zakończyłaś ale trudno .
    Postaram się poczytać również inne blogi Twojego autorstwa :)
    Co do rozdziału :
    Bomba ! :D
    Nareszcie się pocałowali , tylko szkoda że zerwali sojusz .
    Mam nadzieję , ze oboje przeżyją :)
    Czekam z niecierpliwością na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  10. boski rożdział czekam nanastępne

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny w dwie godziny przeczytałem cały i chcę więcej mam nadzieje że szybko dodasz jakąś nową notkę końcówka wspaniała brak mi słów pisz dalej bo dziewczyno masz na prawdę wielki talent więc czekam na next i życzę weny
    Pozdrowienia Bartek

    OdpowiedzUsuń