Patrzę na niego tak intensywnie, że Dave aż odwraca wzrok.
- Co ona chciała powiedzieć? – pytam po raz kolejny. Odpowiedź
znów nie nadchodzi. Ale ja wiem o co jej chodziło, wiem co Catelyn chciała
powiedzieć i to właśnie mnie martwi. Bo to nie może być prawdą, nie może.
- Po co chcesz to wiedzieć? – pyta Dave po chwili. – Po co chcesz
znać kolejne z jej kłamstw, wytwór jej chorej wyobraźni? To, że mówi ona prawdę
jest tak samo prawdopodobne jak to, że jestem kobietą!
Znów nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, jednocześnie oddychając z
ulgą.
- Czyli prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie – mówię z
uśmiechem, zauważając jego zdziwione spojrzenie. Silne uderzenie w bark miało
chyba na celu mnie uciszyć, ale nadal śmieję się jak głupia. Jak łatwo
zapomnieć, że znajduję się właśnie na arenie, w towarzystwie kogoś, kto jedyn
sprawnym ruchem rąk mógłby mnie uciszyć na zawsze!
- No dobra – mówię, gdy tylko się uspokajam – czyli została nas
siódemka…
Jak na zawołanie rozlegają się kolejne strzały z armaty, dwa, tuż
po sobie.
- Czyli została nas już tylko piątka – mówi cichutko Dave, a ja
wciąż milczę. Została nas piątka. Ja, Dave, Glint, Lexi i… nie mogłam sobie
przypomnieć imion dzieciaków z innych dystryktów. Tylko piątka, zaledwie
piątka.
Tylko cztery
osoby dzielą mnie od powrotu do domu.
Wiem co muszę zrobić, ale nie potrafię. Nie mogę dopuścić się tak
podłego czynu.
Ostatnia noc – mówi
jakiś głosik w mojej głowie. Zostań z nim
na tę ostatnią noc.
- Lepiej stąd chodźmy – oznajmiam tylko i szybkim krokiem oddalam
się od Dave’a. nie zwracam uwagi, że mógłby mnie teraz załatwić, zabić,
zastrzelić, wbić mi nóż w plecy, udusić, skręcić kark, połamać kości, obedrzeć
ze skóry czy zrobić coś jeszcze gorszego niż to wszystko razem wzięte. Nie wiem
czemu, ale czuję, że on także miałby problemy z zabiciem mnie podczas trwania
sojuszu.
Nie dogania mnie, ale nie czuję też żadnego uderzenia. Idę żwawym
krokiem przed siebie i zrzucam plecak na ziemię przy kolejnym kamieniu. Musi
być ich mnóstwo w okolicy, a do tego wszystkie są podobne. Wyrywam zza pasa
jeden z noży, odwracam się błyskawicznie i rzucam nim w stronę Dave’a. chłopak
na chwilę zamiera, patrzy na mnie z zaskoczeniem, które znika gdy pod jego
stopy spada duży ptak.
- Obiad podano – mówię tylko i się oddalam. Muszę pomyśleć.
Przechadzając się po lesie, zbieram drewno nadające się do zrobienia małego,
niezbyt dymiącego ogniska.
Sojusz. Głodowe Igrzyska. Jedzenie. Walka. Prezenty. Rany. Krew.
Nóż. Łuk. Zniewolenie. Śmierć. Wygrana… Wieczne koszmary.
Głodowe Igrzyska. Panem. Kapitol. Panem et circens. Chleba i Igrzysk. Starożytny Rzym. Cesarz. Morderstwa na
chrześcijanach. Palenie ludzi żywcem. Targi niewolników. Walki gladiatorów.
Wygrana. Śmierć. Arena. Lwy.
Tyle słów określających teraźniejszość i Głodowe Igrzyska. A
wszystko się zaczęło jeszcze wiele lat temu, tysiące lat temu w wielkim
państwie, potędze kontynentu Europy. W Cesarstwie Rzymskim. Za panowania
jednego z cesarzy, Niejakiego Nerona, który z własnej woli spalił swe miasto.
Cały Rzym spłonął, aby znów się narodzić. To właśnie wtedy zrodziło się hasło
dzisiejszego Kapitolu. Panem et circens. Chleba i igrzysk. To właśnie mówili
rzymianie. Cesarz dawał im jedzenie i igrzyska. Czytałam książkę, którą ukradłam
przed wieloma laty z biblioteki Pałacu Sprawiedliwości. To co było kiedyś mnie
interesowało. Przeczytałam wszystko na temat rzymskich igrzysk. Dowiedziałam
się, że w nich brali udział tylko niewolnicy, czasem walcząc między sobą,
czasem przeciwko lwom, wielkim bestiom gotowym jednym szarpnięciem odgryźć ci
głowę. Zamykani na niewielkiej arenie, toczyli krwawe boje ku uciesze
publiczności. Cesarz decydował czy pokonany będzie żył, czy zginie. Zazwyczaj
ginął.
Wszystko to zdarzyło się tysiące lat temu, a teraz rzeczywistość
wygląda tak samo. Nas też zamykają na arenach. Nam też każą walczyć na śmierć i
życie. My też musimy bronić się zarówno przed ludźmi, jak i przez zwierzętami i
naturą. Tylko, że zamiast niewolników, na arenę trafiają dzieci.
Rzucam nożem z całej siły, aby pozbyć się złości. Ludzie nic się
nie zmieniają. Może technika rozwija się z dnia na dzień, ale nie ludzie.
Społeczeństwo już zawsze pozostanie takie jakie jest. Ludzie spragnieni krwi
swych sąsiadów, ci którzy będą próbowali ich powstrzymać… To wszystko zawsze
było, jest i zawsze będzie.
Miarowe cykanie, które słyszę już od paru minut zaczyna mnie coraz
bardziej denerwować. Z trudem powstrzymuję krzyk, jaki pcha mi się na usta i
tylko odwracam się gwałtownie, by ten dźwięk unicestwić, ale dostrzegam w
trawie jedynie srebrny spadochron. Przez chwilę patrzę na niego, nie wiedząc o
co chodzi. Dopiero po chwili dociera do mnie co to jest.
Podbiegam do srebrnego spadochronu, który wciąż wydaje miarowe
tykanie. Sięgam po metalową czaszę i otwieram ją powoli. W środku leży jakiś
owoc z różową skórką, chyba grejpfrut, nie jestem pewna. Na jego różowawej
osłonce czarnym markerem wypisana jest wielka liczba 4. Cztery jak czterech
trybutów, których muszę jeszcze zabić.
Unoszę głowę i spoglądam na niebo. Pozwalam sobie na delikatny
uśmiech.
- Dzięki, Greg – szepczę i podnoszę się z ziemi, przyciskając owoc
do piersi.
Wracam tam skąd przyszłam. Przy kamieniu widzę Dave’a, zajętego
czyszczeniem swojej broni. Czyżby przygotował ją na mnie?
Rzucam drewno na ziemię i siadam obok chłopaka. Grejpfruta wkładam
do plecaka, z którego wyciągam pudełko zapałek. Jest w nim jedna, ostatnia.
Błagam w duchu by mi się udało i ją zapalam. Powoli i z uwagą podpalam
przygotowany stosik gałęzi. Po chwili ogień trzaska wesoło.
Biorę ptaka, którego ustrzeliłam wcześniej i szybkimi ruchami
zrywam z niego pióra. Następnie nabijam go na patyk z zaostrzoną końcówką i
pozwalam by płomienie lizały jego jasne ciało. Nigdy nie byłam fanką pieczonych
ptaków, ale na arenie nauczyłam się nie wybrzydzać.
Starałam sobie wyobrazić Rose na swoim miejscu. Ciekawe czy gdybym
pozwoliła jej pójść na arenę, czy teraz to ona siedziałaby tutaj z ptakiem nad
ogniskiem, grejpfrutem w plecaku, myśląc jak rozprawić się z ostatnią czwórką?
Nie wiedziałam czy byłaby na tyle silna, ale wierzyłam, że tak.
- Masz rodzeństwo? – pytam nagle, a Dave podnosi głowę znad noża i
spogląda na mnie ze smutkiem.
- Mam – odpowiada. – Młodszą siostrę.
Zagryzam lekko wargę. Doskonale rozumiem co czuje. On też musiał
nad tym myśleć. Co się stanie, jeśli nie wróci do domu, jeśli nie wydostanie
się z areny, jeśli umrze zabity przez innego dzieciaka. Ja o tym myślałam cały
czas.
Kończę piec ptaka i podaję go Dave’owi. Nie jestem głodna. Zamiast
tego oznajmiam mu, ze mogę jako pierwsza stanąć na warcie. Nawet jeśli chłopak
podejrzewał mnie o coś, o zdradę, to postanowił mi zaufać, gdyż pokiwał tylko
głową na znak zgody.
Zgasiłam ognisko zaraz po upieczeniu ptaka, mając nadzieję, że nie
zbawi tutaj Glinta i Lexi. Tym ostatnim trybutem zbytnio się nie przejmowałam.
Jedyne co mnie mogło zastanawiać to fakt, jakim cudem przetrwał aż tyle czasu.
Ściemnia się. Podkulam nogi pod brodę, którą opieram na kolanach.
Zapowiada się kolejna nudna noc.
Siedze i myślę. Myślę o domu, o mamie i Rose. Ciekawe czy cały
dystrykt ogląda teraz urywki akcji na arenie, czy mi kibicuje. Myślę, że tak,
bo od dawna Piątka nie dorobiła się zwycięzcy. Greg był ostatnim. Jest mi z
tego powodu trochę wstyd, w końcu Piątka i tak nie jest najsłabsza. W naszym dystrykcie
żyje aż trója zwycięzców, z czego dwójka jest uzależnionymi narkomanami.
Wzdycham cicho i czekam. Chcę wiedzieć kto zginął prócz Catelyn.
Minuty mijają, a ja mam wrażenie, że minęła cała wieczność. Gdy w końcu na
niebie ukazuje się godło Panem,. Oddycham z ulgą. Grają hymn, wyświetlają
twarze poległych. Pierwsza pokazuje się Catelyn, a następnie dwójka nieznanych
mi trybutów, dziewczyna z Siódemki i chłopak z Ósemki.
Wyjmuję jeden nóż i zaczynam sobie nucić pod nosem, grzebiąc
ostrzem w ziemi.
Tam gdzieś
daleko,
Tam gdzieś
nad rzeką,
Tam gdzie
wszyscy
Szczęśliwie
żyją.
To się
zaczęło,
Ludzi zabiło
Całe życie
Unicestwiło.
Tam było
bezpiecznie
Tam było
miło
Ale wojna
nadeszła
Wszystko
zniszczyła
Tam się
zaczęło
Tam się
zakończy
I przed
świtem
Wszyscy zginiemy
Milknę na maleńką chwilę. I powtarzam dwa ostatnie wersy piosenki.
I przed
świtem
Wszyscy
zginiemy
Znowu milknę. Kiedyś często śpiewałam tę piosenkę. Choćby w dniu
śmierci mojego taty…
***
Dave budzi mnie wcześnie rano. Czyli on też nie chciał mnie zabić,
choć mógł. Podnoszę się z ziemi i otrzepuję ubranie. Chłopak podaje mi kawałek
mięsa z wczoraj, ale odmawiam. Nadal nie chce nic jeść, mimo, że burczy mi w
brzuchu. Czuję się dziwnie. Mam szansę. Mogę to zrobić. Mogę wrócić do domu.
Ale najpierw musze zerwać sojusz.
- Dave – mówię cicho, gdy chłopak kończy swoje śniadanie – myślę,
że ten sojusz nie ma już sensu.
Przez krótką chwilę panuje cisza.
- Też o tym myślałem – odpowiada brunet bez cienia uśmiechu na
twarzy. – I chyba masz rację. Najwyższy czas się rozejść.
Przełykam ślinę. Zastanawiam się czy ma zamiar zabić mnie teraz,
czy puścić mnie wolno.
- Dave – odzywam się ponownie – nie mam zamiaru cię teraz zabijać.
Unosi wzrok, widzę w jego oczach zdumienie.
- Ja chyba też nie – mówi niepewnie. – Na arenie są jeszcze trzy
osoby. Mam nadzieję, że to nie mnie wypadnie obowiązek zabicia ciebie.
Uśmiecham się lekko i sięgam po swój plecak. Zarzucam go sobie na
ramię, Dave robi to samo. Wyciągam rękę w jego stronę.
- Nie zostaje mi nic jak życzyć tobie śmierci nie z moich rąk –
mówię, gdy łapie moją dłoń. Uśmiecha się lekko.
- Powodzenia – szepcze.
- Tobie również.
Odwracam się, by odejść, gdy znów słyszę jego głos.
- Debby.
Chłopak łapie mnie za rękę i obraca w swoją stronę. Już mam
zapytać o co chodzi, gdy Dave wbija swoje usta w moje.
Szok.
W moim brzuchu stado motylków rozpoczyna jakiś dziki taniec, gdy
oddaję pocałunek. Nie wiem czy mijają sekundy, minuty czy może nawet godziny,
gdy odsuwamy się od siebie. przez króciusieńką chwilkę patrzę Dave’owi prosto w
oczy, po czym odwracam się i bez słowa odchodzę, nie oglądając się za siebię i
wciąż czując w brzuchu to przyjemne łaskotanie.
_____________________________________________
Dawno tu nie byłam, oj dawno. Ale się wyrobiłam i to się liczy. Za tydzień wakacje, to i rozdziały częściej będą :)
Piosenkę pisałam sama, proszę o wyrozumiałość.
Piosenkę pisałam sama, proszę o wyrozumiałość.
Wreszcie wróciłaś ;D
OdpowiedzUsuńFajny rozdział,pisz częściej ;)
OMG jak ja za tym tęskniłam :D
OdpowiedzUsuńCzytałam twój blog zimą, potem się zawiesilaś, a ja straciłam nadzieję i przestałam tu wchodzić. A dzisiaj szok! dodałaś rozdział ja jeszcze przegapiłam jeden! No nic, czekam na kolejny, bo świetnie piszesz ^^ życzę weny!
Dopiero teraz ;)
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńW 2 dni przeczytałem całe!
OdpowiedzUsuńBłagam! Dodaj coś wreszcie :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału... mam nadzieję że szybko dodasz, proszę ! <333
OdpowiedzUsuńDODAJ COŚ WRESZCIE !
OdpowiedzUsuńKocham twoje blogi, naprawdę :D I błagam dodaj rozdział!!! :( Już nie mogę wytrzymać, awww *.*
OdpowiedzUsuńWeny życzę! :)
W wakacje rozdziały będą częściej -,-
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tego bloga od samego początku i muszę przyznać , że jest świetny :D
OdpowiedzUsuńTen o Clove też cały przeczytałam , szkoda że go zakończyłaś ale trudno .
Postaram się poczytać również inne blogi Twojego autorstwa :)
Co do rozdziału :
Bomba ! :D
Nareszcie się pocałowali , tylko szkoda że zerwali sojusz .
Mam nadzieję , ze oboje przeżyją :)
Czekam z niecierpliwością na nn :)
boski rożdział czekam nanastępne
OdpowiedzUsuńCudowny w dwie godziny przeczytałem cały i chcę więcej mam nadzieje że szybko dodasz jakąś nową notkę końcówka wspaniała brak mi słów pisz dalej bo dziewczyno masz na prawdę wielki talent więc czekam na next i życzę weny
OdpowiedzUsuńPozdrowienia Bartek