czwartek, 6 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 20

W końcu wróciłam. Przepraszam, że tak długo nie pisałam nic tutaj, ale nie miałam zbytnio czasu. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
Wszystkim życzę wspaniałego Świętego Mikołaja i miłej lektury.
__________________________

Gdy tylko słyszę głośny trzask, czuję jak spadam. Nie trwa to długo. Boleśnie uderzam głową i ziemię, każdy mój nerw odbiera przeraźliwy ból. Powietrze wylatuje mi z płuc. Kręci mi się lekko w głowie, ale jestem na tyle trzeźwa, że szybko się podnoszę z trawy. Przychodzi mi to z trudem, mam wrażenie, że cała trzęsę się jak galareta, że nie dam rady ustać na własnych nogach. Na szczęście mój mózg nadal pracuje tak jak powinien.
Odwracam głowę. Zawodowcy zamarli, stoją w miejscu i nie potrafią się ruszyć. Ja też nie mogę, ale z innego powodu. Patrzymy się tak na siebie przez chwilę. Wtedy dociera do mnie w jakim jestem niebezpieczeństwie, więc odwracam się i zaczynam biec tak szybko, jak tylko mogę. Nie obchodzi mnie ból na całym ciele, nie obchodzi mnie nic. Wiem jedno. Muszę jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od Rogu Obfitości.
Wiem, że jestem ścigana. Zawodowcy na pewno szybko się otrząsnęli i już mnie gonią. To jest ich szansa, ich moment. Mogą się wykazać, zabić po raz kolejny. Zdobyć więcej sponsorów, być bliżej wygranej, unicestwić i uciszyć mnie raz na zawsze.
Biegnę przed siebie, nie rozglądam się na boki. Nawet nie wiem gdzie tak naprawdę jestem, ale na razie mnie to nie obchodzi. Mam większe zmartwienia na głowie.
Po piętnastu minutach szaleńczego biegu powoli zwalniam, ale tylko trochę. Nadal nie zwracam uwagi na otoczenie, w takich chwilach, chwilach w których jesteś o krok od śmierci, nie obchodzi cię miejsce pobytu. Tak naprawdę nie przelatuje ci przed oczami całe życie jak to zawsze słyszałam. Właśnie znajduję się w takiej sytuacji, a w głowie mam pustkę. Liczy się tylko tu i teraz, przeszłość nie ma znaczenia.
Nagle słyszę chlupot pod butami. To mnie otrzeźwia. Staję i rozglądam się po otaczającym mnie świecie. Z przerażeniem rozpoznaję miejsce w którym się znajduję. Bagno.
W nogach czuję chłód. Zimne błoto wlewa mi się do butów. Wokół mnie latają komary, które wciąż próbują mnie ugryźć. Co jakiś czas udaje się im wyssać trochę mojej krwi.
Czuję, że zaczynam lekko drżeć. Nie z zimna, a ze strachu. W jednym momencie przypomina mi się mój sen, w którym zabija mnie moja siostra, która tak naprawdę była Glintem. Nie boję się śmierci, ale tego, że znajdę na arenie moją Rose, mój kochaną, rudowłosą, drobną Rosalie. Niby to niemożliwe, ale jednak się boję.
Uważnie rozglądam się wokoło. Wszystko wygląda bardzo podobnie do snu. Może to przez strach, ale właśnie takie odnoszę wrażenie. Powoli posuwam się do przodu. Uważnie stawiam krok po kroku. Staram się zachowywać ciszę, ale przez bagno nie da się iść cicho. Wokół mnie nic nie słychać co tylko pogarsza sprawę. Mijam drzewa z wielkimi, wystającymi z wody, grubymi korzeniami. Wszystko wygląda osobliwie.
-Wiedziałam, że tutaj trafisz.
Drgam, słysząc cichy, damski głos za plecami. Powoli odwracam się. Pod jednym z drzew stoi Sophie i patrzy się na mnie. Odruchowo cofam się o krok. Trybutka tylko się uśmiecha, widząc to.
-Widzisz, jestem najszybsza z zawodowców, a także szybsza niż ty. Kiedy biegłam, mogłam obserwować cię między drzewami. Wyprzedziłam cię i postanowiłam tu na ciebie zaczekać.
Nadal milczę, nie odzywam się słowem. Rozglądam się na boki, oczekując przyjścia innych, ale nikt się nie zjawia.
-Widzisz Debby, od dawna miałam wielką ochotę cię zabić.
Patrzę na dziewczynę, nie ukazując żadnych emocji. Trochę mnie dziwi fakt, że Sophie mówi o zabijaniu z takim spokojem.
-Zresztą nie tylko ja chcę to zrobić. Każdy z zawodowców pragnie zgładzić wielką i piękną Debby Teach! Tą która zabrała sławę, która należała się mi!
Trybutka patrzy na mnie szaleńczo. Lekko się do mnie przybliża. Cofam się powoli, krok po kroku. Po chwili moje plecy trafiają na pień drzewa.
-Tak, wreszcie mam szansę to zrobić. Przybliżyć się do zwycięstwa. A wiesz co w tym jest najlepsze?
Nie. Nie wiem. Nie mam pojęcia co sobie może ona myśleć.
-Najlepsze jest to, że nie masz gdzie uciec.
Rozglądam się na boki. Faktycznie. Otaczają mnie drzewa. Tym jednym zdaniem wypowiedzianym przez Sophie wszystkie moje nadzieje się ulotniły. Zamykam powieki. Rękę zaciskam w pięść. Jeśli ma mnie zabić, to niech zrobi to szybko.
Nagle słyszę cichy syk tuż obok swojej prawej ręki. Ten dźwięk wydaje tylko jedno zwierzę. Wąż. To moja ostatnie nadzieja.
Patrzę na zbliżającą się dziewczynę. Kiedy jest zaledwie półtora metra ode mnie, łapię węża i rzucam go w Sophie. Czuję lekki ból w dłoni, najwidoczniej zwierzę zdążyło mnie ugryźć. Nie czekając ani chwili odwracam się i uciekam.
Biegnę z niesamowitą prędkością. Po chwili staje się coś dziwnego. Mimo, że cały czas się poruszam, to mam wrażenie, że raz stoję, a raz biegnę sprintem. Zaczyna kręcić mi się w głowie, robi mi się niedobrze. Wpadam na drzewa, które znienacka pojawiają się tuż przede mną. Potykam się o korzenie, grube i wysokie. Od krzyku ptaków pękają mi uszy. Wąż był jado…
Przestaję myśleć logicznie. Idę coraz wolniej, ale nie rezygnuję tak łatwo. Kiedy przestaję widzieć, staję. Wzrok powraca. Kładę rękę na pniu drzewa, ale dłoń trafia na pustkę. Upadam na wilgotną ziemię. Wiem, że nie dam rady się podnieść. Po całym ciele rozchodzi mi się gorąco.
Tracę pamięć. Rozglądam się z trudem po otaczającej mnie przyrodzie. Niewinem gdzie jestem. Co ja tutaj robię? Co się stało? Kim jestem?

1 komentarz:

  1. Przeczytałam dzisiaj przed kółkiem z fizyki xD Bardzo mi się podoba, chyba niczego dodawać nie trzeba. Fajny pomysł z tym wężem, czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń