poniedziałek, 5 listopada 2012

ROZDZIAŁ 18

Budzę się z głową zwisającą z gałęzi. Szybko podnoszę się i rozglądam wokół. Na szczęście zawodowcy jeszcze śpią. Nawet Lexi stojąca na straży. Odwiązuję sznur, przywiązujący mnie do gałęzi. Po raz kolejny cieszę się, że wpadłam na pomysł obwiązania się sznurem. Już raz zaliczyłam upadek, ale nie z takiej wysokości.
Wychodzę ze śpiwora i wkładam go do plecaka, który zakładam na plecy. Ostrożnie schodzę z drzewa. Mogłabyś ich teraz zabić –podpowiada mi jakiś głos w głowie. Tak, to świetna okazja na zabicie zawodowców. Wyjmuję nóż zza pasa i powoli podchodzę do granicy lasu z polaną. Niechcący staję na jakiejś gałęzi, która łamie się z głośnym trzaskiem. Automatycznie, nim zdążę pomyśleć co się stało, chowam się za krzakiem. Lekko odgarniam gałęzie.
Lexi się obudziła, teraz rozgląda się nerwowo dookoła. Nie widzi mnie, na szczęście. Dziewczyna budzi innych. Są za daleko, żebym mogła usłyszeć choć strzęp rozmowy. Powoli idę w prawo, po okręgu, kryta przez krzaki i drzewa.
-…po co nas budziłaś –mówi Glint spokojnie.
-Ile razy mam powtarzać, że coś słyszałam? Mówię wam, że ktoś tu jest.
-Królik –mruczy Dave i uśmiecha się do Lexi. Dziewczyna patrzy się na niego ze złością. Nic nie mówi.
-Czemu mi nie wierzycie? –pyta niespodziewanie. Glint popatrzył na nią.
-A jak myślisz?
Dziewczyna prycha głośno. W tym momencie zauważam moją bransoletkę, leżącą tuż przede mną. Przez chwilę mam wielką ochotę sięgnąć po nią, ale się powstrzymuję. Na pewno któryś z zawodowców prędzej czy później zauważyłby jej zniknięcie.
-Ej, Sophie! –woła Dave do dziewczyny z Dwójki. –Gdzie jest JEJ bransoletka?
Zawołana chwilę rozgląda się wokół. Wstaje z ziemi i podchodzi do krzaka za którym się ukrywam. Wstrzymuję oddech. Staram się nawet nie mrugać. Sophie na chwilę podnosi głowę i wypatruje czegoś. Albo kogoś. Nie zauważa mnie, podnosi tylko bransoletkę z trawy. Kiedy odchodzi, wypuszczam powietrze z płuc. Powoli wycofuję się do najbliższego drzewa i wdrapuję się wysoko, ukrywam się w koronie.
Reszta dnia mija w miarę spokojnie. Kilka razy część zawodowców opuszcza obóz w poszukiwaniu nowych ofiar, w tym mnie. Na szczęście żaden z nich nie pomyślał, aby szukać na drzewach, więc moja kryjówka jest jak najbardziej bezpieczna. Tej nocy nikt nie ginie.
***
Budzę się wcześnie rano. Nadal czuję, że moim zadaniem jest obserwacja. Mam zamiar poznać wszystkie słabe strony moich przeciwników i wykorzystać je przeciw nim. 
Nie potrafię spokojnie usiedzieć w miejscu. Schodzę trochę niżej, aby słyszeć rozmowę trybutów. Przeżuwając krakersa, przysłuchuję się zawodowcom.
-Nudzę się –słyszę głos Glinta. –Już dawno nikogo nie zabiłem.
-Nie jesteś sam –odpowiada Lexi z przekąsem. W tym momencie odnoszę wrażenie, że ta dwójka nie przepada za sobą. Trochę mnie to dziwi, bo byłam pewna, że jako przywódcy dobrze się dogadują.
-Och, nie narzekajcie tak –mówi cicho Catelyn. –Jeszcze będziecie mieli dużo okazji do mordowania.
-Jak spotkamy Teach –dodaje Dave. Glint szybko odwraca głowę w jego stronę. Chłopak z Czwórki nie zwraca na niego uwagi. –Wiele bym oddał, żeby zobaczyć jak umiera –mówi w zamyśleniu, lekko mrużąc oczy.
-ONA jest moja –warczy Glint. Słysząc te słowa, na mojej twarzy pojawia się mały uśmiech. Sytuacja jest zabawna. Zawodowcy kłócą się który mnie zabije! Nie wiem czemu, ale mam wielką ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak w tych warunkach równałoby się to z samobójstwem. Zamiast tego cicho chichoczę. Chyba wariuję.
Około godziny dwunastej postanawiam coś zjeść. Na gałęzi nade mną zauważam wiewiórkę. Zwierzę śmiało podchodzi do mnie. Ta chwila wystarcza, aby lśniące ostrze noża przebiło cienką skórę gryzonia. Obdzieram wiewiórkę ze skóry i patroszę ją. Nie przepadam za tymi czynnościami, ale przez trzy lata polowań zdążyłam się przyzwyczaić. Fragmenty nie nadające się do spożycia wyrzucam daleko w las. Jak najdalej ode mnie.
Siadam na gałęzi i powoli jem surowe mięso. Nie jest takie złe. Nie boję się, że zachoruję. Nie obchodzi mnie to. Na arenie czekają na mnie o wiele gorsze rzeczy od zarazków.
Po skończeniu obiadu biorę kilka łyków wody. Ponieważ nie zostało mi jej dużo staram się pić jak najmniej. Nie jest to zdrowe, ale nie mam wyboru. Lekko wychylam się zza pnia. Zawodowcy trzymają zapasy przy sobie, trudno będzie coś ukraść. Wśród plecaków, koszyków i broni dostrzegam butelki pełne zbawczej wody. Muszę je zdobyć, muszę!
-Nie możemy dopuścić, żeby ktokolwiek dobrał się do naszych zapasów –dochodzi do mnie głos Sophie. –Nawet jeśli któreś z nich potrafi polować, to i tak będą zagłodzeni. Będzie łatwiej ich złapać.
Wychylam się mocniej. Czy właśnie to ich taktyka?
-Nie wiem czy to coś da –mówi Catelyn. –ONA na pewno wie jak polować i zdobyć wodę. Zapewne ma kilku sponsorów. Któś musiał się NIĄ zainteresować.
Mimo, że moje imię nie zostało wymienione, to jestem pewna, że to o mnie mówi dziewczyna z Czwórki.
-Nie możemy zapominać, że na arenie są inni trybuci. Myślę …
Sophie przerywa w połowie zdanie. Widzę jak na mnie patrzy. Szybko chowam się za pniem. Jestem pewna, że nie dostrzegła kurtki czy plecaka, tylko moje włosy. Podczas wywiadów były zbawieniem, ale na arenie są przekleństwem.
-Sophie? Co zobaczyłaś? –pyta z podekscytowaniem Lexi.
-Kogoś na drzewie –odpowiada szybko. –Albo coś –dodaje po krótkim namyśle.
Szybko, najszybciej jak potrafię wdrapuję się na jedną z wyższych gałęzi.
-Mówiłam! –krzyczy Lexi pewnym głosem. –Mówiłam, że kogoś słyszałam, ale mi nie wierzyliście. I komu teraz głupio?
-Nie no. Nie zaczynajcie tego znowu.
Dave patrzy na nie błagalnie.
-Już raz to przerabialiśmy. Nikt nie byłby taki głupi żeby tu przychodzić i się narażać. To pewna śmierć.
Zawodowcy zaczynają się sprzeczać i przekrzykiwać nawzajem. Korzystając z okazji przeskakuję na sąsiednie drzewo, i znowu. Robię to dopóki nie ląduję jakieś dwadzieścia metrów od poprzedniej kryjówki. W samą porę.
-Skoro jesteście takie mądre to sprawdźcie czy ktoś tam jest –mówi Glint, patrząc na Lexi i Sophie. Dziewczyny niechętnie podchodzę do drzewa. Po chwili wracają.
-Było tam coś? –pyta Catelyn. Sophie spogląda na nią morderczo.
-Nie –odpowiada cicho, a ja oddycham z wielką ulgą.
__________________________

Wreszcie się zmobilizowałam i napisałam ten rozdział. Nie jest zbyt długi, nie dzieje się nic ciekawego, ale takie rozdziały też są potrzebne. Przepraszam, że nie było mnie tak długo.
Pozdrawiam wszystkich.
Clove

1 komentarz:

  1. Przeczytałam całość, bo mimo tego, że rozdział jest nieco statyczny, bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że dziewczynie uda się zabrać im zapasy i, przede wszystkim, wodę. Dziwi mnie też, że nie dostaje nic od sponsorów. Czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń