sobota, 20 października 2012

ROZDZIAŁ 17

Dla kochanej Emily Saws, która od samego początku dawała mi motywację do dalszej pracy.
______________________

Padam na kolana. Patrzę na piękne, białe, czerwone i żółte kwiaty.
-Strasznie mi ciebie brakuje Rose –mówię cichym, wręcz niedosłyszalnym szeptem. Zrywam jedną różę. Patrzę na roślinę w milczeniu. Tak bardzo chciałabym być teraz w domu. Zaciskam dłoń na kwiecie. Kolec wbija mi się w nią. Smużka krwi spływa mi po ręce. Ból sprawia mi jednak ulgę. Pozwala mi to wyrazić swoje emocje. Rzadko kiedy czuję tak wielką potrzebę bycia gdzieś.
Ze złością rzucam różę na ziemię. Nie pozwolę żeby Kapitol mną manipulował. Nigdy. Wstaję i przechodzę przez łąkę. Idę przed siebie. Nie mogę wspominać teraz domu. Nie tutaj, na arenie. Tu każda chwila nieuwagi może doprowadzić mnie do śmierci. Teraz nie powinno mnie obchodzić nic prócz walki o przetrwanie. Na rozmyślania o domu będę miała czas jak będę umierać. Jeśli to się stanie. Bo bez walki się nie poddam.
Opuszczam polanę. Wraz z tym wyzwalam się od moich wspomnień. To najlepsza rzecz jaką mogę teraz zrobić. Zapomnieć. Co się stało, to się nie odstanie. Zgłosiłam się na Igrzyska i teraz muszę walczyć, przetrwać. Nie warto rozpamiętywać przeszłości. To tylko sprawia niepotrzebny ból, osłabia. A na arenie trzeba być silnym.
Szybkim krokiem oddalam się od łąki. Przed oczami wciąż mam martwe ciało Logana. Staram się wymazać ten obraz z pamięci, ale nie potrafię. Pewne myśli nie dają mi spokoju. To ja go zabiłam. Przeze mnie nie żyje. Jestem potworem. Mam ochotę płakać, jakoś odreagować to wszystko, ale powstrzymuję nachodzące do oczu łzy. Nie dam nikomu tej satysfakcji. Co to, to nie.
Zaczyna się ściemniać. Wchodzę na najbliższe drzewo. Spoglądam na niebo. Patrzę na nie smutno. Po jakiś dwóch godzinach rozlegają się dźwięki hymnu. Świat wokół jaśnieje, gdy ukazuje się godło Kapitolu. Najpierw pokazują twarz Ivana. Następnie widzę Logana. Wizja powraca. W tym momencie wiem, że za wszelką cenę postaram się wygrać. Zrobię wszystko żeby wrócić do domu. Część swojej nagrody przekażę rodzicom przyjaciela. Pomogę im przeżyć. Z tymi myślami zasypiam.
***
Idę przez piękną polanę. Ptaki śpiewają, słońce świeci. Wokół liście drzew lekko szeleszczą. Mam wrażenie, że jestem w jakimś raju. Nagle wśród drzew dostrzegam małą postać.
-Rose –mówię z radością. Poznaję ją po płomiennorudych włosach. Siostra odwraca się i uśmiecha się mnie promiennie. Pokazuje ręką abym szła za nią. Kiedy tylko robię krok w jej stronę, odwraca się i idzie przed siebie. Podążam za nią. Rozglądam się z zachwytem po otaczającym mnie świecie. Wiewiórki biegające po drzewach. Widzę ich puszyste ogony. Mam wrażenie, że mnie obserwują. Przede mną przebiega królik. Patrzę na niego ze zdziwieniem. Zdaje mi się, że zwierzę przygląda mi się z niepokojem. Jednak jestem pewna, że to tylko gra świateł. W końcu dlaczego miałby się o mnie martwić. Przyglądam się kwiatom rosnącym w tym niesamowitym miejscu. Jest ich mnóstwo, a każdy inny. Jedne mają lekko postrzępione płatki, inne gładkie jak jedwab. Ileż to zagadek skrywa przyroda. Jednak im dalej idziemy, tym coraz mniej kwiatów, a więcej kolczastych krzewów i wysokich drzew. Rose nadal kieruje się prosto. Jej tempo marszu staje się coraz szybsze.
-Rose, poczekaj. Zwolnij trochę.
Dziewczyna nie odpowiada. W końcu znika mi z oczu.
-Rose –pytam z niepokojem w głosie. I wtedy ją zauważam. Widzę ją za drzewami. Robię krok w jej stronę. Wtedy moja noga trafia na coś wodnistego. Błoto wlewa mi się do buta. Rozglądam się wokół. Drzewa z wielkimi korzeniami sterczącymi w powietrzu. Zgniłe kłody. Na myśl przychodzi mi jedno słowo. Bagno.
-Rose –mówię, podchodząc do siostry. –Nie podoba mi się tutaj. Lepiej już stąd chodźmy.
Nie odpowiada. Staję tuż za nią i kładę rękę na jej ramieniu.
-Rose –powtarzam. Wtedy się odwraca. Ale przede mną nie stoi rudowłosa dziewczyna, tylko wysoki, czarnowłosy chłopak. Glint. Zza pasa wyjmuje wielki nóż. Nie mogę się ruszyć. Słyszę jak jakiś ptak śpiewa cicho jakąś groźną melodię. Glint bierze zamach i wbija nóż z całej siły w moje serce. Czuję potworny ból.
***
Budzę się gwałtownie i spadam z drzewa. Zapomniałam się przywiązać. Na szczęście spałam zaledwie kilka metrów nad ziemią, ale i tak całe powietrze uchodzi z moich płuc. Każdy mój nerw odbiera mocny ból spowodowany uderzeniem o podłoże. Wstaję powoli, masując sobie głowę. Jak mogłam mieć tak durny sen? Moja siostra miałaby być Glintem? To idiotyczne.
Wstaję i chowam śpiwór do plecaka. Biorę łyka wody, powoli jem suchara. Nie mam nic innego. Biorę łuk i strzały, i idę zapolować. Muszę mieć co jeść. Rano wiele zwierząt spaceruje po lesie. Z łatwością zabijam jakąś wiewiórkę. Patroszę ją i owijam mięso w folię. Będę miał na później.
Kieruję się w stronę Rogu Obfitości, do obozu wroga. Zamierzam ich szpiegować, dowiedzieć się co mają zamiar zrobić. Oczywiście chcę ich zabić przy pierwszej, nadarzającej się okazji. Nie wiem czy to mądre. Mogłabym poczekać, aż sami zaczną się zabijać, ale do tego czasu mogę być już martwa. Tak czy inaczej idę na południe. Oddalam się od rzeki, a przybliżam do Rogu. Z każdym krokiem, każdą minutą jestem bliższa śmierci. Mimo tych myśli, nie zwalniam. Musze tam dojść. To właśnie moje zadanie.
Idę bezszelestnie, najciszej jak potrafię. Nikt, nawet osoba z najlepszym słuchem na ziemi, nie ma szans mnie usłyszeć. Co innego dostrzec. Po raz kolejny mam wrażenie, że moja fryzura aż krzyczy „Hej, tu jestem! Zabijcie mnie!”. Moje końcówki włosów, niezmiennie błękitne, wręcz świecą. Na tle zieleni widać je doskonale. Ale cóż. Pinnor wiedział co robi. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Drzewa wokół mnie rzedną. W oddali zauważam Róg Obfitości. Ostrożnie podchodzę do wielkiego krzaka i wciskam się w środek. Ze wszystkich stron otaczają mnie gałęzie i liście. Na głowę zakładam kaptur kurtki, aby lepiej wtopić się w tło. To niewiele, ale musi wystarczyć. Potem zrobię sobie porządny kamuflaż. Teraz nie jest na to odpowiedni moment.
Dokładnie widzę całą polanę, ale jestem pewna, że mnie nie można dostrzec. Na wszelki wypadek wyjmuję broń. Obok Rogu dostrzegam zawodowców. Jest ich tam tylko dwójka. Wtedy, tuż obok krzaka w którym się ukrywam, przeszła pozostała trójka. Na szczęście mnie nie zauważyli. Stają na tyle blisko, że jestem w stanie usłyszeć o czym mówią.
-Przeszukaliście cały teren niedaleko rzeki? –pyta Glint groźnie. A więc pamięta mój piękny skok do wody podczas ucieczki. Na pewno powiedział o tym reszcie. Niedobrze.
-Tak. Sprawdzaliśmy wszędzie. Wiemy, że na pewno tam była. Niedaleko rzeki znaleźliśmy to.
Chłopak, który to powiedział, wyjmuje z kieszeni jakieś przedmioty.
-To należało do Ivana –mówi wskazując na małą figurkę z drewna w kształcie lwa. –A to –tu pokazuje ładną bransoletkę. Wygląda znajomo. –To było jej.
Zerkam na swój nadgarstek. Dopiero teraz zauważam brak ozdoby. Jak mogłam ją zgubić?
-Jeszcze jedno. Na pewno jest lekko ranna.
-Skąd to wiesz? –pyta Lexi podejrzliwie.
-Znalazłem to.
Wyjął róże całą pobrudzoną krwią.
-To jej krew.
-Nie możesz być tego pewny. To mógł być ktoś inny –odpowiada dziewczyna.
-To wy nie pamiętacie?
Chłopak patrzy ze zdziwieniem po twarzach sojuszników. Przypominam sobie naszą rozmowę. Jestem Dave. Zaproponował mi wtedy sojusz, a ja odmówiłam.
-Ona sama zgłosiła się na miejsce swojej siostry.
-I co z tego. –mówi Lexi. –To nic nie dowodzi.
-Jej siostra ma na imię Rosalie. W skrócie Rose.
Zawodowcy popatrzyli na niego ze zdumieniem. Ja również. Jak on to zapamiętał?
-Chcesz powiedzieć, że..?
-Dokładnie. Widząc różę wymiękła. Mówię wam ona jest słaba, ale przed kamerami zgrywa twardą.
Jednak Glint nie jest zadowolony z tego odkrycia.
-No i co z tego, że znaleźliście kwiatek i bransoletkę?  Kazałem wam znaleźć ją!
Patrzy na nich ze złością.
-Musi być gdzieś blisko –próbuje wyjaśnić dziewczyna z Czwórki.
-Naprawdę? Może być wszędzie. Wszędzie! Rozumiesz Catelyn?!
A więc tak ma na imię. Wspomniana przez niego trybu tak tylko patrzy na chłopaka. Jej twarz nie wyraża żadnych uczuć.
-Spokojnie Glint, na pewno ją znajdziemy –mówi uspokajająco. –To, że nie było jej nad rzeką nie znaczy, że jest daleko.
-Ale smarkula wam uciekła!
Słysząc te słowa, nieświadomie zaciskam dłoń na trzonku noża. Jestem smarkulą tak? Mam wielką ochotę wybiec z ukrycia i zabić ich wszystkich. Mój instynkt mordercy budzi się. Tego całego Davea zostawiłabym na sam koniec. Najpierw zdradziłby mi dlaczego zapamiętał imię mojej siostry. Znęcałabym się nad nim dopóki nie wyjawiłby mi prawdy.
Co ja sobie myślę? Spokojnie Debby, nie rób nic czego w przyszłości mogłabyś żałować. Tylko zachowaj spokój. Opanuj się dziewczyno!
-MUSIMY ją zabić –mówi jeszcze Glint, kładąc szczególny nacisk na pierwsze słowo. –Ona NIE MOŻE przeżyć.
Chłopak odchodzi. Reszta oddala się od mojej kryjówki. I dobrze. Jestem cała zesztywniała od siedzenia bez ruchu w krzakach. Cichutko wychodzę z gęstwiny i wdrapuję się na wysokie drzewo. Akurat robi się ciemno. Wchodzę do śpiwora i przywiązuję się mocno do gałęzi. Nie chcę zaliczyć kolejnego upadku.
Patrzę w gwiazdy. Ciekawe czy mama i Rose mnie oglądają? Martwią się o mnie? Na pewno. Wolałabym żeby się nie przejmowały. Byłoby prościej. Gdybym zginęła łatwiej pogodziłyby się ze stratą. Zastanawiam się jakbym się czuła siedząc teraz w domu i oglądając Rose na arenie. To co widzę i czuję mnie przeraża. Po raz kolejny cieszę się, że ją zastąpiłam.
Siedzę na gałęzi i patrzę w niebo. Próbuję zasnąć, ale sprawia mi to trudności. Całą sprawę pogarszają głośne dźwięki hymnu i świecące godło państwa. Ale dzisiaj nikt nie zginął. Czyli niedługo nie będzie tak miło i przyjemnie. Prawdziwe Głodowe Igrzyska dopiero się zaczynają.
_____________________________

Mój jeden z najdłuższych rozdziałów. Mam nadzieję, że kolejne też takie będą. Dziękuję za komentarze oraz wszystkim czytelnikom. Miło jest wiedzieć, że ktoś czyta moją pracę.
Pozdrawiam wszystkich.
Clove

2 komentarze:

  1. Ojej, jakże mi miło *_* Ciesze się, że komuś daję wsparcie i lecę pisać następną notkę. Też z dedykacją ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe zakończenie :D i cudny nagłówek. Oczywiście zawitasz u mnie w linkach, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń