-To twój przeciwnik? –pytam z ciekawością wskazując na pasek. Chłopak patrzy na mnie morderczym wzrokiem.
Nie –mówi
opryskliwie. W końcu udaje mu się go odpiąć. Biorę swoje rzeczy i zeskakuję na
ziemię. Czekam na Logana, aż zejdzie z drzewa, ale chłopak nie ma takiego
zamiaru. Patrzy niepewnie to na mnie, to na pień.
-Schodzisz czy
nie? –pytam niecierpliwie.
-Tobie to
łatwo mówić –odpowiada. –Całe życie spędziłaś skacząco drzewach.
Powoli
zaczyna schodzić. Po kilku minutach stoi obok mnie. Patrzę na chłopaka uważnie.
-Skąd wiesz,
że chodziłam po drzewach? –pytam z ciekawością.
-Moja mama
mi powiedziała. Chyba nie myślałaś, że nic o tobie nie wiem.
Nie
odpowiadam, bo właśnie tak myślałam. Bez słowa idę dalej. Przedzieramy się
przez krzaki przez ponad godzinę. Niegdzie nie ma nawet śladu wody.
-To bez
sensu –mówię nagle. Logan spogląda na mnie.
-Niby co?
-Musimy
zawrócić. Idąc w tym kierunku nie znajdziemy wody. Oddalamy się od innych.
Kiedy będziemy za daleko, organizatorzy będą musieli coś zrobić. Wolę jednak
wrócić z własnej woli. Nie sądzisz?
Patrzę na
niego pytająco.
-Masz rację
–odpowiada po chwili. –Wracajmy.
Zawracamy,
idziemy w stronę rzeki. Po drodze nie spotykamy nikogo. Chyba żaden z trybutów
nie odważył się przejść przez wodę. To nawet lepiej. Idziemy w ciszy. Muszę
wszystko wyraźnie słyszeć. Ama świadomość, że dzisiaj nie dojdziemy do rzeki,
poszliśmy za daleko. Woda się już skończyła, nie mamy jedzenia.
-Musimy
znaleźć wodę –mówię. –Jak najprędzej. Inaczej długo nie pociągniemy.
Chłopak
zgadza się ze mną. Zauważam, że im bliżej rzeki tym mniej krzaków z trującymi
owocami. W końcu znajduję pierwszy krzew prawdziwych jagód. Podchodzę do niego
i zrywam trochę. Rozkoszuję się ich słodkim smakiem. Odwracam głowę.
-Chodź
–zwracam się do Logana. Niepewnie bierze w ręce owoc.
-Spokojnie
–mówię. –Nie są trujące.
Powoli
zrywamy jagody i wrzucamy do małego woreczka. Kiedy jest on już pełny, idziemy
dalej. Nic nie mówimy, nie ma takiej potrzeby. Zresztą, lepiej zachowywać się
cicho. Jest wtedy mniejsze prawdopodobieństwo, że odnajdą cię inni trybuci.
Warto jest mieć sojusznika na arenie. Nie tylko po to by cię chronił, ale tutaj
naprawdę obecność drugiego człowieka jest kojąca. Cieszę się, że Logan jest ze
mną. Oczywiście nigdy nie życzyłam mu by trafił na arenę. Jednak potrzebuję go,
potrzebuję przyjaciela. Szkoda tylko, że nadejdzie taki moment, że będę musiała
się z nim zmierzyć, być może nawet zabić. Dlatego już niedługa zamierzam zerwać
sojusz. Nie ma sensu przywiązywać się do osoby, której już nigdy więcej nie
zobaczę. Jeżeli przeżyję. Idziemy spokojnie. Nagle słyszę czyjeś ciche kroki.
Staję i zatrzymuję Logana ręką.
-Coś się
stało? –pyta chłopak cicho. Kroki ucichły.
-Nie, nic
–odpowiadam. –Tylko mi się zdawało, że…
W tym
momencie z lasu wychodzi chłopak z jedynki. Poznaję go, ma na imię Ivan. bierze
zamach i rzuca oszczepem w naszą stronę. Schylam się. Narzędzie przelatuje mi
nad głową. Chłopak rzuca po raz kolejny. Biorę nóż i biegnę w jego stronę. Ivan wyjmuje swój i odpiera mój atak. Próbuję wbić mu ostrze w serce, ale się nie
daje. Mocno przecina mi skórę na ręce, która momentalnie zalewa się krwią. Rana
pulsuje, ale ignoruję ból. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Ranię
przeciwnika, zadaję mu mocny cios w nogę. Po kilku kolejnych uderzeniach
rozcinam mu gardło. Ivan od razu umiera. Mam na rękach jego krew. Rękaw jest
cały czerwony. Słychać głośny wystrzał armatni. Oddycham ciężko. Udało mi się.
Zabiłam go i przeżyłam. Zabiłam zawodowca. Z uśmiechem na twarzy, odwracam się.
Udało mi się, żyjemy. Jednak nie mogłam się bardziej mylić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz