środa, 3 października 2012

ROZDZIAŁ 15

Budzę się wcześnie rano, wraz ze wschodem słońca. Logan nadal śpi. Postanawiam iść na polowanie. Zresztą nie mam wyboru. Jedzenie się już skończyło, zostały tylko resztki wody. Muszę znaleźć jakąś rzekę inaczej umrę z pragnienia. A tego nie chcę. Zabieram łuk, kołczan ze strzałami i kilka noży. Mam jednak nadzieję, że nie spotkam w lesie żadnego z trybutów. Schodzę z drzewa i idę na północ. Oddalam się od Rogu Obfitości, czyli od reszty moich przeciwników. Rozglądam się uważnie dookoła. Wokół jest mnóstwo krzaków łykołaków –owoców bardzo podobnych do zwykłych jagód, silnie trujących. Nawet najmniejsza ilość ich soku z łatwością by mnie zabiła. Nigdzie nie widać śladów zwierzyny. Nie mogę znaleźć nawet jadalnych roślin. Wszystko co rośnie tutaj jest trujące. Niepocieszona wracam do drzewa gdzie zostawiłam Logana. Szybko wdrapuję się po pniu. Mój sojusznik już nie śpi. Mocuje się z pasem przywiązującym go do gałęzi. Uśmiecham się lekko.
-To twój przeciwnik? –pytam z ciekawością wskazując na pasek. Chłopak patrzy na mnie morderczym wzrokiem. 
Nie –mówi opryskliwie. W końcu udaje mu się go odpiąć. Biorę swoje rzeczy i zeskakuję na ziemię. Czekam na Logana, aż zejdzie z drzewa, ale chłopak nie ma takiego zamiaru. Patrzy niepewnie to na mnie, to na pień.
-Schodzisz czy nie? –pytam niecierpliwie.
-Tobie to łatwo mówić –odpowiada. –Całe życie spędziłaś skacząco drzewach.
Powoli zaczyna schodzić. Po kilku minutach stoi obok mnie. Patrzę na chłopaka uważnie.
-Skąd wiesz, że chodziłam po drzewach? –pytam z ciekawością.
-Moja mama mi powiedziała. Chyba nie myślałaś, że nic o tobie nie wiem.
Nie odpowiadam, bo właśnie tak myślałam. Bez słowa idę dalej. Przedzieramy się przez krzaki przez ponad godzinę. Niegdzie nie ma nawet śladu wody.
-To bez sensu –mówię nagle. Logan spogląda na mnie.
-Niby co?
-Musimy zawrócić. Idąc w tym kierunku nie znajdziemy wody. Oddalamy się od innych. Kiedy będziemy za daleko, organizatorzy będą musieli coś zrobić. Wolę jednak wrócić z własnej woli. Nie sądzisz?
Patrzę na niego pytająco.
-Masz rację –odpowiada po chwili. –Wracajmy.
Zawracamy, idziemy w stronę rzeki. Po drodze nie spotykamy nikogo. Chyba żaden z trybutów nie odważył się przejść przez wodę. To nawet lepiej. Idziemy w ciszy. Muszę wszystko wyraźnie słyszeć. Ama świadomość, że dzisiaj nie dojdziemy do rzeki, poszliśmy za daleko. Woda się już skończyła, nie mamy jedzenia.
-Musimy znaleźć wodę –mówię. –Jak najprędzej. Inaczej długo nie pociągniemy.
Chłopak zgadza się ze mną. Zauważam, że im bliżej rzeki tym mniej krzaków z trującymi owocami. W końcu znajduję pierwszy krzew prawdziwych jagód. Podchodzę do niego i zrywam trochę. Rozkoszuję się ich słodkim smakiem. Odwracam głowę.
-Chodź –zwracam się do Logana. Niepewnie bierze w ręce owoc.
-Spokojnie –mówię. –Nie są trujące.
Powoli zrywamy jagody i wrzucamy do małego woreczka. Kiedy jest on już pełny, idziemy dalej. Nic nie mówimy, nie ma takiej potrzeby. Zresztą, lepiej zachowywać się cicho. Jest wtedy mniejsze prawdopodobieństwo, że odnajdą cię inni trybuci. Warto jest mieć sojusznika na arenie. Nie tylko po to by cię chronił, ale tutaj naprawdę obecność drugiego człowieka jest kojąca. Cieszę się, że Logan jest ze mną. Oczywiście nigdy nie życzyłam mu by trafił na arenę. Jednak potrzebuję go, potrzebuję przyjaciela. Szkoda tylko, że nadejdzie taki moment, że będę musiała się z nim zmierzyć, być może nawet zabić. Dlatego już niedługa zamierzam zerwać sojusz. Nie ma sensu przywiązywać się do osoby, której już nigdy więcej nie zobaczę. Jeżeli przeżyję. Idziemy spokojnie. Nagle słyszę czyjeś ciche kroki. Staję i zatrzymuję Logana ręką.
-Coś się stało? –pyta chłopak cicho. Kroki ucichły.
-Nie, nic –odpowiadam. –Tylko mi się zdawało, że…
W tym momencie z lasu wychodzi chłopak z jedynki. Poznaję go, ma na imię Ivan. bierze zamach i rzuca oszczepem w naszą stronę. Schylam się. Narzędzie przelatuje mi nad głową. Chłopak rzuca po raz kolejny. Biorę nóż i biegnę w jego stronę. Ivan wyjmuje swój i odpiera mój atak. Próbuję wbić mu ostrze w serce, ale się nie daje. Mocno przecina mi skórę na ręce, która momentalnie zalewa się krwią. Rana pulsuje, ale ignoruję ból. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Ranię przeciwnika, zadaję mu mocny cios w nogę. Po kilku kolejnych uderzeniach rozcinam mu gardło. Ivan od razu umiera. Mam na rękach jego krew. Rękaw jest cały czerwony. Słychać głośny wystrzał armatni. Oddycham ciężko. Udało mi się. Zabiłam go i przeżyłam. Zabiłam zawodowca. Z uśmiechem na twarzy, odwracam się. Udało mi się, żyjemy. Jednak nie mogłam się bardziej mylić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz