niedziela, 16 września 2012

ROZDZIAŁ 12

Nie mogę zasnąć. To niedobrze. Jutro trafię na arenę, nie mogę być zmęczona. Od godziny próbuję zasnąć. Jest mi naprzemian duszno i zimno. Wstaję i idę do salonu. Siadam przy oknie, otwieram je. Czuję przyjemny wiatr. Na ulicach świętują ludzie. Są dziwnie ubrani. Wykrzykują coś. Nie słyszę dokładnie co. Jednak są zadowoleni, w końcu jutro zaczynają się Igrzyska. Już nie mogą się doczekać momentu w którym będą patrzeć na moją i innych śmierć. Przecież to taka zabawa. Słyszę ciche kroki.
-Ty też nie możesz spać?
Kiwam głową. Jak można spać przed takim dniem? Siedzę na parapecie i patrzę w przestrzeń przede mną. Nie mogę przestać myśleć o tym, że za kilka godzin mogę być już martwa. To mnie przeraża.
-Jak myślisz, co znajdziemy na arenie?
–pytam. Chłopak chwilę się zastanawia.
-Na pewno nas zaskoczą.
Spodziewałam się takiej odpowiedzi. Tylko organizatorzy wiedzą co znajduje się na arenie. I jakie pułapki zastawili. Chłopak wstaje.
-Ja już pójdę –mówi. –Nie wiem jak ty, ale ja wolę się wyspać.
Odchodzi. Siedzę na parapecie i patrzę na ludzi na ulicach. Jak mogą się cieszyć, że ktoś zginie? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
***
Rano budzi mnie Pinnor.
-Chodź Debby. Za chwilę wyruszamy.
Wstaję, ubieram się w pierwszą lepszą sukienkę. Stylista prowadzi mnie na wielkie lotnisko. Czeka tam na nas poduszkowiec. Kiedy tylko dotykam szczebli drabinki, prąd przez nią płynący unieruchamia mnie. Zostaję wciągnięta na pokład. Obok mnie staje kobieta ze strzykawką w dłoni.
-Debby, mam tu twój lokalizator. Nie ruszaj się, a umieszczę go szybko w twoim ramieniu.
Tak jakbym mogła się poruszyć. Czuję nieprzyjemne ukłucie. Lokalizator zostaje umieszczony głęboko w moim ramieniu. Znów odzyskuję możliwość ruchu. Pinnor prowadzi mnie do sąsiedniego pomieszczenia. Jest tam stół pełen jedzenia. Od razu zabieram się za jedzenie. Muszę się najeść przed wyjściem na arenę. Siadam na fotelu i czekam. Po mniej więcej godzinie drogi szyby się zaciemniają. To znak, że dojeżdżamy na miejsce. Staję obok stylisty.
***
W otoczeniu Strażników Pokoju idę długim korytarzem mieszczącym się pod areną. Dochodzimy do mojej komory przygotowawczej. To tam dostanę mój strój na arenę. Stamtąd na nią trafię. Wchodzę do małego pomieszczenia. Jako pierwsza i jako ostatnia z niej korzystam. Każda arena jest używana tylko raz. Potem Kapitolińczycy potem je zwiedzają. Niektórzy spędzają na nich wakacje. Na małym stoliku leży pakunek. Otwieram go. Jest tam bluzka z krótkim rękawkiem, kurtka i spodnie. Na ziemi leżą skórzane buty. Wraz z pomocą Pinnora przebieram się. Wszystko pasuje idealnie.
-Wszystko pasuje? –pyta stylista cicho.
-Tak. Idealnie.
Staję koło niego. Zaczynam się lekko trząść. Pinnor daje mi szklankę wody. Piję ją małymi łyczkami. Po kilku minutach kobiecy głos oznajmia, że już czas. Stylista przytula mnie mocno.
-Wierzę w ciebie Debby. Poradzisz sobie.
Podchodzę do metalowej tarczy.
-Dziękuję –mówię. –Za wszystko.
Opada szklany cylinder i oddziela mnie od stylisty. Przez chwilę nic się nie dzieje. Zaciskam dłoń na szmaragdowej gwiazdce. W tym momencie unoszę się na metalowej tarczy. Najpierw dzienne światło mnie oślepia, jednak szybko się do niego przyzwyczajam. Naprzeciwko mnie jest Róg Obfitości. Wokół rozciąga się las. Słyszę głos Claudiusa Templesmitha.
-Panie i panowie, siedemdziesiąte drugie Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!
Sześćdziesiąt sekund. Tyle musimy stać na metalowych tarczach. Jeśli ktoś z nich zejdzie miny przeciwlotnicze wyrzucą go w powietrze. Czekamy na gong. Rozglądam się dookoła. Przygotowuję się do biegu. Rozlega się dźwięk gongu.

1 komentarz: