____________________________
Z szeroko otwartymi oczami wpatruję się w Dave’a. Tysiące myśli przechodzi mi przez głowę. Sojusz? Ale tak serio? On to wszystko widział? Co na to Rose i mama? A może jednak zawrzeć ten sojusz… widział wszystko, słyszał wszystko, wie jaka jestem. Ciekawe co myśli mama o takim szpiegowaniu? Jezu, ale mnie boli to ramię… Wstawaj Debby, nie mogą wziąć cię za słabeusza! Czy on też mnie szpiegował? A co jeśli nóż uszkodził jakąś dużą żyłę? Ale tu gorąco, ło matko. Śledził mnie? Debby natychmiast coś zrób! Ale bym sobie zjadła truskawki… Są takie słodkie. Czy organizatorzy naprawdę muszą tak podwyższać temperaturę?! Krwawisz kobieto, ten chłopak coś ci na pewno uszkodził. Wstawaj Debby i zawrzyj ten durny sojusz!!!
Niezdarnie podnoszę się do pozycji siedzącej. Czuję lekki ból w okolicach żeber. Ręka pulsuje niemiłosiernie, ale nie daję po sobie poznać, że mnie coś boli. Grunt to zachować spokój.
-Sojusz, tak? –upewniam się tak na wszelki wypadek. Jakby
miało się okazać, że to kolejne złudzenie, wytwór mojej chorej wyobraźni.
-Tak –potwierdza Dave. Aby zbudować napięcie, przez chwilę
udaję, że się zastanawiam nad odpowiedzią.
-Zgoda –mówię po krótkim namyśle. Chłopak uśmiecha się lekko
i podchodzi do mnie. Wyciąga dłoń w moją stronę. Łapię go zdrową ręką i, z
pomocą Dave’a, wstaję.
Gdy stoję już o własnych siłach, spoglądam w dół. W jednym
miejscu koszulka jest rozerwana. Przez dziurę widać całkiem sporą ranę.
-Cholera –mówię cicho, ale niestety nie zbyt cicho. Dave
unosi lekko brwi i spogląda na mnie ze zdziwieniem. Jego wzrok pyta „Stało ci
się coś?”.
-A, nie, to nic takiego –mówię szybko. –Tylko ja po prostu…
polubiłam tę bluzkę.
Chłopak uśmiecha się lekko i bez słowa podaje mi bielusieńki
bandaż. Patrzę na niego błagalnie.
-Obwiąż sobie ramię. Chyba, że na swoją śmierć wybrałaś
wykrwawienie się –mówi ze złośliwym uśmiechem.
-Bardzo śmieszne –burczę w odpowiedzi, ale posłusznie
obwijam rękę materiałem. Następnie biorę plecak i patrzę na Dave’a.
-Lepiej stąd chodźmy, żeby mogli zabrać ciało –wskazuję na
chłopaka, który dopiero co próbował mnie zabić. I by mu się to udało. Mogłam
być już martwa. Ale teraz mam za to dług u Dave’a. Wcale mi się to nie podoba.
-Dobra, chodźmy stąd –zgadza się brunet. Rusza w przeciwną
stronę niż ta, z której przybiegłam. Idę za nim, osłaniam tyły. Dobrze się
czuję w takiej roli. Mam świetny słuch i nikt nie zdoła mnie zajść od tyłu i
zabić. Zresztą nie mam zbytniej ochoty iść przed jednym z zawodowców, który
może w każdej chwili wbić mi nóż w plecy.
Po kilkunastu minutach marszu doganiam Dave’a.
-Czemu się odłączyłeś? –pytam wprost.
-Odłączyłem od kogo? –odpowiada chłopak pytaniem.
-Od reszty zawodowców –wyjaśniam zniecierpliwionym głosem.
Przecież to co powiedziałam, było zrozumiałe…
-Po tym jak spadłaś z drzewa –tu Dave posyła mi spojrzenie
mówiące „Gratuluję”. Wywracam oczami. –Sophie znalazła cię najszybciej. Ona
biegała najlepiej z naszej szóstki. Myśleliśmy, że na nas czeka, znęca się nad
tobą, torturuje, ale kiedy ją znaleźliśmy była sama. Glint się wkurzył, wpadł w
furię. Zaczął na nią wrzeszczeć. Ale Sophie tylko chwilami nas słyszała. Raz
miała nieobecny wzrok i coś do siebie mamrotała, innym razem zaczynała się w
panice tłumaczyć. Nikt nie wiedział co się z nią dzieje. W końcu dotarło do nas
jedno. Że zwiałaś. Glint się zezłościł i zabił Sophie. Wtedy się
rozdzieliliśmy. Ja uważałem, że możesz nam pomóc wybić resztę, Catelyn
spanikowała, bo Sophie była jej przyjaciółką i postanowiła się ulotnić. Lexi
została z Glintem, który oczywiście był z tego powodu zadowolony.
-Dlaczego nie poszedłeś z Catelyn? –pytam od razu. –Przecież
ona jest zawodowcem, bardziej by ci się przydała niż ja…
Przez chwilę panuje cisza.
-Nie zniósł bym jej towarzystwa –mówi szybko Dave. Patrzę na
niego ze zdziwieniem.
-Dlaczego?
Przecież odniosłam wrażenie, że Catelyn jest osobą
sympatyczną. Poza areną oczywiście.
-Nie sądzisz, że dobrze by było trochę odpocząć? –pyta
brunet, pospiesznie zmieniając temat. Odwracam głowę i uśmiecham się lekko.
Najwidoczniej nie dowiem się dlaczego.
-No dobra –mówię z westchnieniem. Spoglądam na chłopaka.
–Możemy sobie zrobić przerwę. To ja pójdę po drewno czy coś.
-Ok.
-A i może sobie zapoluję –dodaję jeszcze i odchodzę. Głos
chłopaka zatrzymuje mnie jednak.
-Po co? Przecież mamy mnóstwo jedzenia.
Tylko uśmiecham się do niego. Słyszę jak mruczy:
-I weź tu zrozum kobiety…
Śmieję się cicho. Chyba po raz pierwszy od wkroczenia na
arenę. Przynajmniej nie mogę sobie przypomnieć innych razów.
Łapię za łuk, z kołczana wyjmuję strzałę i nakładam ją na
cięciwę. Dzięki polowaniu poćwiczę trochę strzelectwo. Słyszę cichy szelest
liści z prawej strony. Błyskawicznie się obracam i wypuszczam strzałę.
Wiewiórka pada na ziemię. Szybko znowu się przygotowuję. Już mam strzelać, gdy
moją uwagę przykuwa postać stojąca przy drzewach. Ma piękną twarz o delikatnych
rysach i płomiennorude włosy.
-Rose… –szepczę cicho. Nie do końca wiedząc co robię,
zbliżam się do niej.
-De… ebby –słyszę jej śpiewny głos. Jestem już blisko niej,
wyciągam rękę, a Rose znika. Od razu się opanowuję. Muszę wrócić. Teraz!
Szybko zawracam. Obraz przed oczami skacze. Drzewa dwoją się
i troją, znikają i się nagle pojawiają. Co jakiś czas dostrzegam rude włosy
wśród zieleni. Nagle, ni stąd, ni zowąd pojawia się przede mną głaz. Siedzi na
nim Dave. Jego twarz jest zniekształcona.
-Deb…
Dalszą część jego słów zagłusza muzyka, śpiew ptaka. Po raz
kolejny do mnie powraca TA piosenka. Zasłaniam dłońmi uszy. Ale nadal ją
słyszę. Do tego pojawia się tak dobrze znany mi głos mojej siostry.
-Debby –mówi Rosalie wyraźnie. Nie słucham cię, nie słucham!
–Debby –powtarza dziewczyna. Zamknij się! Odejdź, odejdź… –Oni idą po ciebie.
Już nadchodzą…
Wszystko nagle milknie, tak szybko jak się pojawiło.
Dochodzą do mnie dźwięki natury.
-Debby? –słyszę Dave’a. –Co się z tobą dzieje?!
Osuwam się na ziemię, odrywam ręce od uszu.
-Nic –odpowiadam cicho. –Zupełnie nic.
Dopiero teraz zauważam, że jest ciemno.
-Lepiej znajdźmy jakieś miejsce gdzie da się przenocować
–mówię tylko. Dave niechętnie się zgadza. Wstaję i udając, że nic się nie
stało, odchodzę. Szybko lokalizuję małą jaskinię.
-Tu będzie dobrze –mówię ze spokojem. Włażę tam i rozglądam
się po wnętrzu. Nie jest źle. Dave wchodzi za mną do środka.
-Teraz musimy zamaskować wejście i ustawić warty. Ja mogę
pilnować pierwsza.
Brunet kiwa głową. Pomaga mi ukryć wejście do jaskini
kamieniami i roślinami. Następnie kładzie się spać. Zakładam noktowizory, pod
ręką trzymam nóż. słyszę hymn Panem, ale nawet nie patrzę na niebo. Wiem kto
dzisiaj zginął. Tylko Sophie i ten chłopak. Nie chcę ich znowu widzieć.
Na początku jest spokojnie. Nic się nie dzieje. Ale potem
znowu słyszę cichy głos.
-Debby, Debby.
Usta zaczynają mi drżeć. Rose. Dlaczego mi to robisz?
-Debby.
Staram się ignorować te dźwięki. To tylko twoja wyobraźnia,
powtarzam, tylko twoja wyobraźnia.
-Są coraz bliżej, Debby. Niedługo cię znajdą…
Głos cichnie. Czuję napływające do oczu łzy. Powstrzymuję
je. Muszę się skupić.
Po upływie kilku godzin, budzę Dave’a. teraz on przejmuje
wartę. Kładę się spać. Wciąż widzę twarz mojej małej Rose.
***
Budzę się wcześnie rano. Dave
siedzi przy wyjściu z jaskini i obserwuje. Zabawnie to wygląda, to jego
skupienie wymalowane na twarzy.
Spoglądam na moje ramię. Kiedyś biały bandaż, ma teraz kolor
szkarłatny.
-Idiotyzm –mruczę do samej siebie. Rozwiązuję go i rzucam na
ziemię.
-Widzę, że zdrowie dopisuje –mówi nagle Dave, patrząc na
zakrwawiony materiał.
-Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne –mówię sarkastycznie. –Sama się
sobie dziwię, że jeszcze cię nie zabiłam.
-Też cię lubię –odpowiada tylko chłopak z uśmiechem. Wstaję
tylko, biorę plecak i wychodzę z jaskini. Wdycham świeże powietrze. Siadam na
ziemi i wpatruję w piękne, jasne niebo, ozdobione białymi chmurkami. Dave siada
obok mnie.
-Ciekawe czy to też jest robota organizatorów –mówię,
wskazując błękitną połać nad moją głową.
-Bardzo możliwe –odpowiada ostrożnie brunet. Uśmiecham się
lekko.
-Dlaczego, nie poszedłeś z Catelyn? –pytam znowu. Czuję, że
muszę to wiedzieć.
-A ty znowu o tym?
-Po prostu chcę wiedzieć.
-No bo… –Dave spogląda na słońce i wstaje. Robię to samo,
nie spuszczając z niego wzroku. –No bo ona mnie denerwowała –odpowiada chłopak
po chwili.
-Dlaczego? –nie daję za wygraną. Dave wzdycha głęboko.
-No bo ta idiotka się we mnie zakochała –mówi, a kilka
sekund później ostry jak brzytwa nóż przecina powietrze tuż obok jego głowy.
___________________________I jak? Podoba się mój powrót? Jeśli tak, to się cieszę.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Mi się bardzo podoba :3 Tylko jedna uwaga - z "kołczanu", a nie z "kołczana". Ehh, lata uprawiania łucznictwa zryły mi mózg xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Twój blog otrzymał ocenę na www.teatralna-nagana.blogspot.com :) Zapraszam do wyrażenia swojej opinii ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
corriente
Ostre promienie słońca zakuły Cię w oczy, gdy zrobiłeś kilka niepewnych kroków naprzód. Zostałeś wyprowadzony przed budynek więzienia przez Idariale, zastępczynię naczelnika, z nieznanych sobie przyczyn. Pracownik Gaola spogląda na Ciebie bez wyrazu.
OdpowiedzUsuń- Możesz wracać do domu – mówi, po czym odwraca się w stronę drzwi. – Ach tak, jeszcze coś. – Przypomina sobie. – Twój numer to 74, pamiętaj. – Po czym znika we wnętrzu ogromnego budynku.
[fair-gaol.blogspot.com]
(Otrzymałeś/aś odmowę. Możesz się z nią zapoznać na stronie ocenialni)
Czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNominuję cię do Libster Awards (glodowe-igrzyska-alice.blogspot.com)
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do The Versatile Blogger ^-^
OdpowiedzUsuńSzczegóły na http://cato-born-to-die.blogspot.com/
Zostałas nominowana do The Versatile Blogger
OdpowiedzUsuńSzczegoly na http://thehungergamesrue69.blogspot.com/
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger.
OdpowiedzUsuńWięcej u mnie -
http://hermionariddle-story.blogspot.com/
Nominowałam Cię do The Versatile Blogger
OdpowiedzUsuńSzczegóły na http://igrzyska-clove.blogspot.com/
Zlituj się i daj następny rozdział !!! BŁAGAM!!!!
OdpowiedzUsuń