piątek, 24 sierpnia 2012

PROLOG

Siedzę w koronie drzewa i nucę piosenkę. Nie jest wesoła, ale ją lubię. Kiedy milknę kosogłosy zaczynają śpiewać. W ich wykonaniu wydaje się być mniej posępna.
-Debby! Chodź do domu, już późno!
Szybko schodzę z drzewa i w podskokach wracam do domu. Kiedy tylko zamykam drzwi, słyszę głos mamy.
-Jesteś wreszcie –mówi
. Stawia na stole przede mną kanapkę.
-To wszystko dla mnie? –pytam. Od dawna nie dostałam takiej ilości jedzenia.
-Oczywiście –mówi mama. –Dzisiaj miałam więcej klientów.
Szybko zjadam kolację, bo jestem strasznie głodna. Siedząc na drzewie całkiem o tym zapomniałam.
-Ale następnym razem powiedz mi kiedy idziesz na dwór –prosi mama.
-Po co?
Zdziwiła mnie ta prośba.
-Żebym się o ciebie nie martwiła.
-Przesadzasz Elen. Dziesięć lat to dużo –mówi tato wchodząc do domu. Podbiegam do niego i go przytulam. Bardzo rzadko widzę się z tatą.
Mama włącza telewizor. No tak, dziś prowadzą wywiady z trybutami. Każdy musi to obejrzeć. Zawsze się zastanawiam po co robią Igrzyska. Nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie. Idę do pokoju i kładę się na łóżku obok mojej dziewięcioletniej siostry Rose. Leżę w ciszy i próbuję zasnąć. Po godzinie smutnych rozmyślań tracę kontakt z rzeczywistością. 
***
Budzę się nie pamiętając nocnych koszmarów. Wstaję, ubieram się i cichutko wychodzę z pokoju. Na szczęście nie obudziłam Rose. Przy stole siedzi mama, przygotowuje śniadanie. Zauważa mnie.
-Już nie śpisz? –pyta ze zdziwieniem.
-Rose tak chrapie, że się nie da –śmieję się. Zjadam śniadanie złożone z kromki chleba i kawałka sera.
-Idę na dwór –mówię wychodząc. Idę do najbliższego drzewa i wspinam się na sam szczyt. Nigdy wcześnie nie byłam tak wysoko.
Widzę stąd pokój w którym mama pracuje. Mama sporządza lekarstwa ziołowe na rozmaite choroby. Jednak twierdzi, że ich dobre działanie nie zależy od składu lekarstwa, ale wiary klienta, że ono pomoże. Schodzą się do niej ludzie z całego dystryktu, chociaż uważają, że mama świruje. Kiedy obracam głowę w prawo widzę wielki ekran. W studiu siedzą Caesar Flickerman. Opowiada o poprzednich Głodowych Igrzyskach. Za niecałą godzinę rozpocznie się rzeź. Ta myśl mnie przeraża, tak jak wszystko związane z Igrzyskami.
Moje rozmyślenia przerywają pierwsze krople deszczu spadające na ziemię. Schodzę z drzewa i biegnę do domu. Kiedy wchodzę do środka zaczyna lać. Po chwili ulewa zmienia się w burzę z piorunami.
-Gdzie on jest? –słyszę szept mamy. No tak, za chwilę powinien wrócić tato. Przecież nie będą pracować w taką pogodę. Jednak mijają godziny, a tato nie wraca. Jestem bardzo zmęczona więc idę do pokoju. Momentalnie zasypiam. Rano budzi mnie mama. Ma zapuchnięte oczy.
-Chodźcie –mówi i bierze nas za ręce. Wychodzimy z domu.
-Gdzie jest tato? –pytam. Dzisiaj ma wolne, a nigdzie go nie widziałam. Mama nie odpowiada, stara się nie patrzeć w moją stronę.
-Gdzie jest tato? –powtarzam. Mama pochyla się nad nami. Patrzy mi prosto w oczy.
-Taty już nie ma –mówi przez łzy. –Nie żyje.
Wraz z Rose jednocześnie wybuchamy płaczem. Mój tato nie żyje! Już go nie ma, więcej go nie zobaczę. Mama mocno nas przytula.
-Musimy iść –mówi. Dochodzimy do Pałacu Sprawiedliwości. Wchodzimy do jakiejś Sali. Stoją tam inne rodziny. Na środek wychodzi burmistrz, rozpoczyna przemowę. Ale ja go nie słucham. W oddali bowiem słyszę śpiew kosogłosa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz